W poruszającej rozmowie żona Johna Litiaskiego opowiada o tym, jak stara się poradzić sobie z dramatem. Wyjawia również, jakie było ostatnie słowo, jakie usłyszała od męża.
Beta Zuma rozmawiała z Elipeta Bokucca-Litiasca
Fakt: Niedawno przeżyłaś wielką tragedię – śmierć męża w dramatycznych okolicznościach. Jak to otrzymujesz?
Elipeta Bokucca-Litiasca: Mam dużą kontuzję, duży ból. Niedawno zmarły Adam Zhakzevsky – za którego płakałem – napisał, że smutek to trzęsienie ziemi, człowiek stojący w otchłani. Czuję się tak, ponieważ mój mąż zmarł na moich oczach. To było odbicie, pobiegł za psem i faktycznie wyszedł z wody. To nawet nie jest rzeka, to przepełnienie nerwów. Byliśmy tam wiele razy, nawet w naszych najgorszych snach, nigdy nie myśleliśmy, że może tam być głęboko. Wpadł do wody i utonął na moich oczach. Zdjąłem kurtkę i pobiegłem go ratować, ale też wpadłem do wody. Myślę, że straciłem kilka sekund, aby do niego dołączyć. Moja ostatnia reakcja: gdzie mieszkają nasze psy i kto się nimi zaopiekuje? Zepsułem śnieg i wdrapałem się na pień drzewa. Od tamtej pory działam jak automat i tak jest do dziś.
Cztery sekundy wystarczyły, by stracić męża, z którym byłam w związku przez dwadzieścia lat. Mieliśmy dobre małżeństwo, zawsze byliśmy razem, rzadko się rozstaliśmy. Nagle zostałem sam. Wracam do domu, już go nie ma. Leżąc w piżamie, myjąc buty i zęby. Nie dotknąłem ich. Byliśmy bardzo przyjaźni z Korą i Kamilem Tsipovichem. Kiedy Cora umarła, odwiedziliśmy Camille, który wykonał „ołtarz” dla swojej zmarłej żony. Powtarzałem mu: nie możesz tego zrobić, bo oszalejesz. Powiedziałem mu teraz: „Kamil, już rozumiem”.
Jakie były ostatnie słowa pana Johna?
Jego ostatnie słowo brzmiało „Tonę”.
Co się stało po twoim powrocie do domu?
– Od momentu zniknięcia Janka w wodzie miałem cel: musiałem go znaleźć. Nie mogłem żyć, wiedząc, że wciąż jest w rzece. Pierwszą rzeczą, na którą zdecydowałem się, było sprowadzenie specjalnego zespołu polskich płetwonurków, który znalazł ciało Piotra Voniaca-Starka w jeziorze Kisajno. Poleciła mi je przez innych Agnieszkę Voniak-Stark. To najmądrzejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem, ponieważ nasze zespoły stanowe nie mają takiego doświadczenia. Uzgodniono pięć dni później, ale Divers to znaleźli.
Szef nurków zadzwonił do mnie z wiadomością, że Janek został odkryty. Zapytałem go, czy chce się pożegnać. Byłem sceptyczny, że mogę to zrobić. Powiedział: „Pomogę ci”. Pomógł. Policjanci, którzy stworzyli kolejkę, też pomogli, bo weszło wielu dziennikarzy, niektórzy siedzieli na drzewach. Mogę pożegnać się z Gene. Wyglądał, jakbym pożegnał się z nim w tej wodzie pięć minut temu. Czułem się, jakby ktoś wyrywał mi serce.
Uratowałeś psa. Czy to był ulubiony zwierzak pana Johna?
– Zanurzony pies Labrador Friedrich, szczeniak znaleziony niegdyś na wsi. Postanowiliśmy go zabrać, wyleczyć i znaleźć dom. Mieliśmy już Mongołów ze schroniska – Flora, ktoś wrzucony na działki i Ledigza. Myśleliśmy, że nie poradzimy sobie z trzema psami. Jednak Janek zdecydował, że Friedrich zostanie z nami. Często z nim spacerował, karmił go piersią i chociaż Friedrich był „moim” psem, to zawsze o mnie dbał, czasem widywał się z Janka. Ale Janga nadal szuka naszej średniej klasy mongolskiej Letikji. Ona idzie na górę, a on staje przy łóżku i stamtąd patrzy na mnie. To łamie mi serce.
Jak John Litiaski na co dzień?
– On jest totalnym bałaganem. Jego hobby to sport i muzyka rockowa, oczywiście wokół niego było mnóstwo książek. Ostatnio pisał swoją autobiografię, więc dużo czasu spędzał przy komputerze. Skończył to. Chciał gotować, był w tym najlepszy, bo interesowały go przyprawy i potrafił sprawnie łączyć je z jednym daniem, ja nie potrafię. Zawsze byłam gotowa kogoś podwieźć i wielu gości mijało nasz dom. Janek po prostu mówił do znajomych lub znajomych: „No, ugotuję coś”.
Janek jako partner postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i był niesamowicie sprytny. Wie wszystko, o co go pytam, o muzyce lub malarstwie. Możesz oszaleć z jego wiedzą, inteligencją, humorem, godnością i dobrocią. Było dobre. Przed sklepem stał jakiś facet i Janek go znał i wiedział, że ktoś inny chce piwa, a on im je da. Pomagał przyjaciołom i znajomym. Korzyść, którą zarobił przez całe życie, teraz wróciła do mnie po jego śmierci i tak bardzo go kocham od ludzi.
John Lytyasky jest człowiekiem bardzo szanowanym i kochanym przez ludzi z lewej i prawej strony sceny politycznej. Jak on to zrobił?
– Miał głębokie przeczucie, że nie można szybko osądzić osoby i szanował ludzi o zupełnie innych poglądach niż on. Zawsze z wielkim szacunkiem mówił np. O Marku Żurku. Janek uważał, że ma prawo do swoich opinii, mimo że miał zupełnie inne zdanie. Był kochany przez wielu, podobnie jak ci z prawej strony sceny politycznej. Wcześniej jedliśmy kilka razy kolację z Mattusem Moravekim. Jednak gdy Psa zaczęli rządzić, nastąpił straszny rozłam w społeczności iw praktyce nie mieliśmy przyjaciół po drugiej stronie.
Polska jest podzielona na pół, a epidemie powoduje jej skutki. W co wierzył pan John?
– W mądrości młodości, młode kobiety. Wierzyła, że pałeczkę przejmą młodzi ludzie i kochała ludzi ideologicznych, którzy dbali o środowisko, walczyli o prawa kobiet i bronili konstytucji. Jednak w pewnym momencie poddaliśmy się, a Jenek osiadł na wsi, ponieważ nie traktował tego, co dzieje się na wsi, zbyt poważnie. Słuchał dużo muzyki, studiował historię malarstwa i bardzo interesował się sportem.
Przyjaciele byli najważniejszą częścią naszego życia. Nasz dom od lat 60. odwiedzają przyjaciele, parlamentarzyści, dziennikarze, aktorzy, lekarze, sąsiedzi i rodzina. Praktycznie raz w tygodniu zjedliśmy z Jankiem fajną kolację, deserową przystawkę, mięso lub makaron. Ja robiłam przystawki i desery, ale Janek robił genialne śledzie. Lubił siedzieć i rozmawiać z ludźmi o alkoholu i whisky. Też mi się podobało i właśnie do tego pasujemy. Janek powiedział kiedyś, że nigdy wcześniej nie prowadził takiego życia towarzyskiego i zaczął je dopiero wtedy, gdy wchodziliśmy ze sobą w interakcje. Teraz to moi przyjaciele i znajomi, ale początkowo dziewczyna z małego miasteczka na Dolnym Śląsku, bardzo lubiłam spotykać się i traktować najlepszych jak „komandosów” (tak nazywa się opozycyjna grupa studencka z lat 60.). Oraz John Litteski – redaktorzy), działacze KOR. To jeden z powodów, dla których zakochałem się w Janku, on jest moim bohaterem.
Co teraz postrzegasz jako nadzieję?
– Psy, które mnie opuściły, dodają mi sił, muszę się nimi opiekować. Mam nadzieję, że będą tak samo szczęśliwi, jak my z Gene. Fascia, córka Janka, poety i aktorki z zespołem Downa, jest dla mnie bardzo ważna. Jestem tak zaprzyjaźniona z jej mamą, że razem płaczemy. Powięź często do mnie dzwoni. Mówię jej: „Dobrze, że ze mną zostajesz”. Mam na to wsparcie.
Widzę nadzieję w powrocie do pracy. Zajmuję się polityką społeczną na poziomie mazowieckiej pustki. Chcemy stworzyć system obsługi zaginionych seniorów w Polsce. Kiedy Janek umarł, myślałem, że nie będę już miał na to siły, ale musiałem to rozgryźć, bo ludzie na to czekali, zaczęliśmy planować, a oni musieli iść dalej.
Bardzo chciałbym opublikować autobiografię Genecka, w asyście wielu wspaniałych ludzi. Pod redakcją Andrzeja Friske. Mam nadzieję, że to, co przeżył Janek, przeżyje. W książce nie wędruje, wspaniale opisując świat, w którym żył. Świadczy to między innymi o tym, że w okresie PRL kultura tamtejsza – wbrew pozorom – nie była taka zła.
Nagła śmierć małżonka w tak dramatycznych okolicznościach to niewyobrażalna agonia i nie wiem, kiedy on umrze. Moje ciekawe, dobre, bezpieczne życie dobiegło końca, ale nadal muszę żyć. Zbliża się Wielkanoc, bardzo ważna dla katolików i daje mi nadzieję na zmartwychwstanie.
Mały Henio Vujek oszukał śmierć. Ukradł 76 lat swojego życia!
„Irytująco skromny fanatyk telewizyjny. Totalny ekspert od Twittera. Ekstremalny maniak muzyczny. Guru Internetu. Miłośnik mediów społecznościowych”.